Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jesiennym wieczorem.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— w szumie tego wichru! Słucham tak o zachodzie, czy jego głosu nie posłyszę... i lżej mi wtedy — przynajmniej mam takie złudzenie.

Ksiądz (patrząc w ogród).
Jesień już!... Ziemia kładzie się do snu.

Lora.
Ile tu wicher liści jesiennych namiótł! Patrz ojcze... i nie mam odwagi wyrzucić je znów na szarugę jesienną. Zdaje mi się, iż to stado złocistych ptaków zmarzniętych i głodnych przypadło do ziemi. Biedne liście! (po chwili) Czy na jego mogiłę spada także taka złotych liści ulewa?

Ksiądz.
Niewiem — skąd wiedzieć można, gdy niewiadomo, gdzie jego grób. Lecz modlitwy nasze w ślad za nim lecą i one jego mogiłę odnajdą! Chodźmy ztąd — wicher się zrywa... jesteś ubrana lekko, zaziębić się możesz...

Lora (z egzaltacyą).
O! gdyby!...

Ksiądz (surowo, prowadząc ją na front sceny).
Żyć będziesz tak długo, jak ci to Bóg przeznaczył.

Lora.
Po co? po co ta męka ojcze!... Ja już nie wiem, za czyje pokutuję grzechy.