Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Jesiennym wieczorem.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ksiądz.
Łaska boska i najtwardsze serce skruszy. Długo mówiliśmy ze sobą.

Lora.
I...

Ksiądz.
Jeszcze nie jest przygotowany.

Lora.
A! (stoi zapatrzona znów w głąb).

Ksiądz.
Lecz i w tobie moje dziecko znajduję dużo znękania.

Lora.
Nie ojcze, staram się być zrezygnowaną. W tej chwili patrzę na mój Wołyń — na mój Styr — na moje sosny — chłonę to wszystko w siebie i kocham!

Ksiądz.
Jak to dobrze... jak to dobrze, że zwróciłaś się do natury. Ona tyle ukojenia przynosi!

Lora.
Przez nią zbliżam się myślą do niego. To jego kraj rodzinny. Chwilami — ojcze — zdaje mi się, że on duchem tu być musi, w złocie tych drzew,