Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Inocenty, układając kompot w salaterce, przyznaje mu rację zupełną. Tak! Dziewczyna to ladaco, a w dodatku bez odrobiny serca. Bo może Józefa nie kochać, ale mu się jeszcze przed oczy nasuwać... z innymi! Kto wie, może ma jeszcze na nogach buciki, kupione jej przez dawnego kochanka.
Józef pije wódkę i patrzy w mówiącego jak w tęczę.
— Jabym jej buciki zdarł, a potem „obzacem“ w łeb uderzył — konkluduje kucharz, odrywając pęcherz ze słoika rajskich jabłuszek.
Józef idzie na górę, gubiąc łyżeczki po drodze.
Psia wiara, ma rację ten Inocenty, w łeb chyba taką niewiarę, żeby cały rok popamiętała.
Przed drzwiami gabinetu zaciska pięść i wchodzi nawpół przytomny, podniecony wódką. Widzi przed sobą tylko Mańkę całą w płomieniach ponsowej sukni, zajadającą sos z chlebem i śmiejącą się ostrym, przeciągłym śmiechem.
Ten śmiech — on zna!...
Zresztą wszystko się tu teraz śmieje: i Trznadel, pełna zadowolenia z wsypanej soli w kapelusze dam, i Belka „w oleju“ która je ser nożem, dowodząc, że tak we Francji jadają.