Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/615

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— zawołał zmienionym głosem. — Nie będę miał tematu ani ja, ani ci drudzy... słyszysz...
Helena, czując go tak blisko siebie, traciła swą sztuczną energię.
— Bo? — spytała, przeginając w tył głowę.
Po wyjdziesz ztąd natychmiast i nie powrócisz więcej!... Ja tak chcę... tak być musi!... Nie pozwolę ci służyć do tych śmiertelnych eksperymentów!...
— Pan? — zawołała Helena. — Pan?... Jakiem prawem? Dlaczego? Co pana obchodzić może, iż narażam się na śmierć lub na stracenie mej astralnej łupiny?... Puść mnie pan... jesteś szalony, szalony... szalony!...
Lecz mówiąc „puść mnie“, uczepiła się sama jego rąk i wpiła w nie swe paznogcie z dziką zaciekłością szaleńca. Jakaś straszna, bezbrzeżna rozpacz ogarnęła nią. Była jak pijana. Traciła grunt pod stopami. Wszystkie gorycze nagromadzone w jej duszy przez lat tyle, wybuchnęły teraz jak wulkan ogniem ziejący. Borna uważała teraz za głównego sprawcę swego poszarpanego na strzępy życia.
— Teraz — zaczęła urywanym głosem — teraz troszczysz się pan o moje nędzne życie, nie pozwalasz mi zapaść w katalepsyę, aby stracić choć na chwilę świadomość mego istnienia... a dlaczego przez lat tyle nie zatroszczyłeś się o stan moralny i fizyczny mojej istoty?...
On chciał odpowiedzieć, lecz ona przerwała mu nowym potokiem słów.
— Czy pan wiesz, że ja dla ciebie chciałam się zastrzelić?... Czy pan wiesz, że ja dlatego, aby nie myśleć więcej o tobie, nie stać ci na drodze, byłam blizka samobójstwa... Śmieszne, co? — prawda?...