Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Car jedzie.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciebie podziałał wróg! Wróg ten chciał zgubić nas! Ocknij! ocknij się!...

(Korepetytor łka cicho).

Daj dłoń! daj skroń! jednakie jest serce w nas. Lecz nie tą bronią, nie. — Wywalczym przewagi moc. Nie w mordzie, nie we krwi, dziś nam majaczy świt. Serdecznej pracy znój, umysłów wielkich trud — a zwyciężymy ciemnie — i wejdzie jasny dzień.

(prowadzi go ze sobą do stołu, matka i córka zbliżają się powoli i siadają dokoła. — Dziadek siada i pociąga przy sobie Korepetytora).
Dziadek.

Wśród spójni czystych serc, w ofiarnej tęczy dusz, powoli dźwigniem gmach, olbrzymów godny Tum. — Więc niechaj pędzi wóz, wśród świateł jasnych stróg. — Tamta upiorna twarz — niech się nie kąpie w krwi. — Zemstą największą nań — niezgięta nasza moc — i jego trwożne sny! — i jego wieczny lęk!...

(rozpoczyna się znów turkot dorożek — wszyscy siedzą milcząc dokoła stołu, z balkonu widać wiewające końce chorągwi).
Zasłona wolno zapada.