Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Car jedzie.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdjąć kajdany i obrożę, trzeba pozwolić się rozwijać tym umysłom...

Dziadek.

I macie nadzieję to uzyskać!

Komitetowy.

Mamy... cień nadziei. — Coś przecież uzyskamy. Kto wie!

Dziadek.

Dziećmi naszemi drogę mu ogrodziliście. Dzieci nasze stanęły jako wał ochronny.

Komitetowy.

I moje tam były. I moje tak samo tam stały. Sądzimy, że on widząc te setki dzieci zastanowi się — pomyśli, że je gnębić nie trzeba... Pan musisz mieć dzieci, wnuki — dla nich pan ustąp — dla nich... My wszyscy zdławiliśmy w sobie żal, my wszyscy dziś nakształt mar. Partya przeciwna nam usiłuje wywołać jakiś grom, zgubić nas. Przez tych kilka dni posiwieje nam włos. Taka trwoga, taki lęk...

Dziadek.

Jakby chmura ołowiana. — Tak na kraj nasz zleciał on!