Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Car jedzie.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Dziadek.

I z tej trwogi — z tego lęku ma wykwitnąć palma zgody? Szaleństwo!.. Wieczysta będzie przepaść, którą nawet trupy nasze nie zdołały zapełnić. Wieczysta!.. I żadna brama tryumfalna nie potrafi objąć brzegów tej przepaści, choćby większe purpury i gronostaje z niej płynęły. On zawsze będzie po trupach jechał — zawsze... a po bokach będą stały takie jak ty, Wandziu, widma, takie twarze pobladłe, od dziecka w obroży i takie moje modlitwy, jak te, które ja w ślad za nim posyłałem cicho. — Turkotał jego wóz tryumfalny, na nim błyskał złotem pas słucki, a moja modlitwa biegła... biegła...

(po chwili)

Ta sama modlitwa, którą mówiłem zawsze w Tambowie na posieleniu z innemi. Ta sama modlitwa.

Córka.

Ja się nawet modlić nie mogłam dziadku. Gdy zawołali „jedzie!“ myśmy wszystkie były blade jak trupy. Gdzie spojrzałam, tam były tylko same blade twarze — ręce do piersi wtulone.