Strona:G. K. Chesterton - Obrona niedorzeczności.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Stałem niedawno pod odwiecznemi drzewami Anglji, które zdawały się gwiazd sięgać, jak potomkowie Yggdrasill. Przechadzając się pod temi żywemi kolumnami, zauważyłem, iż chłopi mieszkający w ich cieniu przyswoili sobie dziwny sposób mówienia. Miało się wrażenie, jakby pragnęli się nieustannie usprawiedliwiać za nędzny wygląd drzew. Zbadawszy rzecz dokładniej, przekonałem się, że przyczyną ponurej miny i skruszonego tonu ich mowy była zima i nagość ogołoconych drzew. Zaręczyłem im przeto, iż nie gniewam się wcale na to, że jest zima i wiem o tem, że również poprzednio zdarzał się ten sam cios fatalny, którego nie zdoła odwrócić ich zmartwienie. W żaden jednak sposób nie mogłem pogodzić ich z faktem, że zima była. Mieli widocznie wszyscy uczucie, iż zaskoczyłem drzewa w pewnego rodzaju hańbiącej szacie domowej, w której nie powinno się ich oglądać, zanim nie okryją się liśćmi, jak pierwsi grzeszni rodzice. Widać z tego, że mała tylko pozornie garstka ludzi wie, jak wyglądają drzewa w zimie, ale naprawdę mało wiedzą o tem dopiero sami leśnicy. Zdaleka linja nagiego drzewa, rysująca się