Strona:G. K. Chesterton - Obrona niedorzeczności.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cych małp i djabłów. W południe technicznej pełni doskonałości sztuki prowadzono rewolucję, aż do wyczerpania, w studjum ludzkiego oblicza. Rembrandt zwiastował zdrową i męską ewangelję, że mężczyzna posiada godność nie tylko wtedy, gdy wygląda jak grecki bóg, lecz nawet mając silny, brodawkowaty nos niby węzeł, głowę jak śmiało modelowany hełm, a szczęki jak żalazna łapka.
Pogardza się zazwyczj tym rodzajem sztuki, jako groteskowym. Nie zdołałem dotąd pojąć, dlaczego pobudzenie do śmiechu miałoby być czemś poniżającem, zwłaszcza, iż groteska daje innym wzmożoną rozkosz artystyczną. Gdyby jakiś pan, ujrzawszy nas na ulicy wybuchnął płaczem na myśl o naszem istnieniu, możnaby to uważać za rzecz niepokojącą i nieprzyzwoitą; śmiech jednak nie jest nieprzyzwoity.
W istocie nazwa „groteskowy“ jest błędnem opisaniem brzydoty w sztuce. Nie wynika z tego, by chińskie smoki lub fontanny gotyckie, albo wiedźmowate stare baby Rembrandta były w najmniejszej bodaj części pomyślane komicznie. Przesada ich nie była przesadą satyryczną, ale poprostu przesadą żywotności i tutaj leży klucz do stanowiska brzydoty w estetyce. Chętnie patrzymy na bezwstydnie wystającą skałę rafy podwodnej, na świerki, wdzierające się śmiało ku wysokim szczytom, na przepaść między dwoma brzegami gór. Z podobnie szlachetnem natchnieniem,