Strona:Głodne kamienie.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sąsiedzi nawykli wkrótce nazywać go swym Thakur Dada[1]. Gromadami pojawiali się w jego domu i wysiadywali tam całemi godzinami. Aby go nie narażać na wydatki, któryś z przyjaciół przynosił mu trochę swego tytoniu, mówiąc:
— Thakur Dada, dziś rano przysłano mi w podarunku tytuń z Gaja. Proszę, niech pan przyjmie tę szczyptę i niech pan spróbuje, czy panu będzie smakował.
Thakur Dada przyjmował i stwierdzał, że tytuń jest doskonały. Następnie opowiadał o świetnym tytuniu, jaki dawniej palono w Najandżur, po siedem talarów uncja.
— Może — zwykł był mawiać — może pan zechce skosztować? Mam jeszcze trochę tego tytuniu i mogę go zaraz przynieść.
Każdy wiedział, że, jeśliby go o to poproszono, klucz od szafy z pewnością się zagubi lub też że Ganesz, stary sługa rodziny, gdzieś go w jakiś sposób zapodział.
— Nigdy niewiadomo — mawiał wówczas — co się dzieje z rzeczami, gdy wpadną w ręce służby. Niktby nie uwierzył, co to za gamoń z tego Ganesza, ale ja nie mogę się zdobyć na to, aby go odprawić.

Ze względu na rodzinę Ganesz brał bez szemrania całą winę na siebie.

  1. Dziadek.