Strona:Głodne kamienie.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kabuliwali wstępu do domu i ten poufały stosunek rozwijał się w dalszym ciągu.
Raz na rok, w połowie stycznia, zwykł był Rahmun, Kabuliwala, wracać do swej ojczyzny i kiedy się ta pora zbliżała, Kabuliwala miał mnóstwo do roboty z bieganiem od domu do domu i ściąganiem swych wierzytelności. Jednakże mimo wszystko miał tego roku czas na odwiedzanie Mini. Ktoś, przyglądający się temu wszystkiemu z boku, mógłby przypuszczać, że oni się chyba między sobą spiknęli, bo jeśli Kabuliwała nie mógł przyjść rano, z pewnością zjawiał się wieczorem.
Ja sam wzdrygałem się czasami, natknąwszy się niespodziewanie w kącie jakiegoś ciemnego pokoju na tego ogromnego mężczyznę w przestronnem ubraniu i obwieszonego workami i skrzyniami, kiedy jednak widziałem, jak Mini wybiegała wesoło do niego ze swem „Oh, Kabuliwala! Kabuliwala!“ i jak ci, tak różniący się między sobą wiekiem przyjaciele, znowu zaczynali się śmiać i żartować ze sobą, uspokajałem się natychmiast.
Pewnego poranku, parę dni przed zamierzonym powrotem Rahmuna do kraju, siedziałem w swej pracowni nad korektami. Chłodno było. Pęk promieni słonecznych padał przez okno na moje nogi i ta odrobina ciepła sprawiała mi przyjemność. Dochodziła ósma i wcześni przechodnie chronili głowy od zimna. Naraz usłyszałem na ulicy jakiś