Przejdź do zawartości

Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślad, skradał się do śpiącego spokojnie człowieka.
Runął wreszcie na niego, porwał i, zakręciwszy młynkiem nad głową, cisnął go o ziemię.
Podbiegł potem do leżącego i już podniósł potworną, podobną do grubego słupa nogę, aby zmiażdżyć mu głowę, zdruzgotać kości, a następnie wgnieść, wtłoczyć, wbić w ziemię, gdy...
W tej samej chwili przyszło mu na myśl, że to człowiek przecież leży przed nim! Nigdy dotąd nie zaznał nic złego od człowieka...
Opuścił nogę i obwąchał łowca.
Guarra stracił przytomność, czy może udawał nieżywego, bo nie oddychał, leżał z zamkniętemi oczami i nie ruszał się.
Birara potrącił go nogą, odszedł kilka kroków i obejrzał się nieufnie.
Podszedł raz jeszcze i znowu obwąchiwał go, cicho mrucząc.
Nie oglądając się już, — oddalił się