Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 03 - Krwawy generał.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mnisi, nie przerywając czytania i nie patrząc na stojącego przed nimi, wyrzucili na czarny stół z metalowych rzeźbionych kubków białe kości.
Baron długo liczył, wreszcie westchnął głęboko i wyszeptał:
— 130!... Znowu 130... To już po raz piąty!...
Zapadł w głęboką zadumę; podszedł do ołtarza, gdzie stała stara kamienna figura Buddhy, przywieziona niegdyś z Indyj, i modlił się, zatopiony w nieznanych nikomu myślach, pełnych troski, a strasznych zarazem.
Do świtu błąkaliśmy się z Ungernem po klasztorze. Zwiedziliśmy wszystkie świątynie, kaplice, muzeum szkoły medycznej, wieżę astrologów, miejsca różnych modłów, a gdy słońce pokazało się na szczytach gór wyszliśmy na plac otoczony domami młodych lamów i kleryków-bandi. Półnadzy tłumnie wybiegali z domów i rozpoczynali walkę poranną, szybką, ruchliwą, pełną zwrotów i pozycyj wymagających wielkiej siły i zręczności. Kierował temi zapasami stary lama, który niegdyś był „bogadyrem“, co znaczy siłaczem, dumą całej Mongolji. Wzrost jego dosięgał 7 stóp, a gdy wsiadał na małego konia mongolskiego, to, wysunąwszy nogi ze strzemion, odrazu stawał na ziemi, koń zaś wyskakiwał z pod niego. W młodości bez wielkiego