Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 03 - Krwawy generał.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Baron spuścił głowę i szepnął do mnie:
— Tak zawsze wypada ze wszystkich przepowiedni! Takim będzie mój koniec...
Opuściliśmy świątynię i poszliśmy na drugi koniec klasztoru.
— Nie lubię tej świątyni! Jest to Ariabolo, zupełnie nowa, gdyż lamowie wybudowali ją wtedy, gdy „Żywy Bóg“ stał się niewidomy, składając w ten sposób Buddzie ofiarę błagalną. Nie lubię świątyni „grodu lamów“, ponieważ na obliczu złotego Buddhy nie widzę śladów łez, nadziei, troski, rozpaczy, bólu, szczęścia i wdzięczności modlących się. Ludzie jeszcze nie zdołali wyryć tych śladów w złotym bronzie Buddhy... Pójdziemy teraz do starej kaplicy przepowiedni i wróżb!...
Zobaczyłem mały, sczerniały budynek, podobny do wieży z okrągłym dachem. Drzwi stały otworem. Z obydwóch stron wejścia stały koła ruchome z wypisanemi na nich tekstami religijnemi — najprostszy sposób modłów. Nad drzwiami widniała tablica mosiężna ze znakami Zodjaka. Przy wejściu, oraz wewnątrz kaplicy paliły się duże chińskie latarnie papierowe. Dwóch mnichów monotonnemi głosami czytało jakieś księgi. Gdyśmy weszli, nie podnieśli nawet głów.
Baron, zbliżywszy się do nich, rzekł:
— Rzućcie kości na liczbę dni mego życia!