Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nawancyrena. Spotkał nas z widoczną radością i wzdychał z ulgą.
— Kto to odjechał na karym koniu? — pytaliśmy pastucha.
Opuścił oczy i milczał.
— Mów! — nalegaliśmy. — Nie mówisz, więc przyjmujesz u siebie złych ludzi?
— Nie! Nie! — bronił się pastuch. — Dobry, wielki był ten gość, lecz wymienić imienia wiara nie pozwala.
Zrozumieliśmy, że ten, który odjechał, był albo księciem pastucha, albo wysokim lamą. Nie wypytywałem więcej. Zaczęliśmy urządzać dla siebie posłanie. Gospodarz tymczasem przygotowywał dla nas kolację, rąbiąc zmarzłe mięso baranie i wrzucając je do kotła z wrzącą wodą.
Dowiedzieliśmy się, że bolszewików tu nie widziano, ale że po krwawej łaźni, sprawionej przez żołnierzy chińskich Mongołom w okolicach Kobdo, ludność zaczęła się skupiać w oddziały, nad któremi dowództwo objął Tatarzyn, oficer Kajgorodow. Odpoczywaliśmy w jurcie pastucha, przejechawszy w dwie doby przy znacznym mrozie około 300 kilometrów, i spo-