Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ungerna z różnemi zapytaniami, prosząc saita o dostarczanie ich do Urgi, lecz Czułtun, pozornie zgadzając się na to, listy te również zatrzymywał.
Nareszcie zaszedł wypadek, który dowiódł, że w oddziale uliasutajskim dyscyplina upadła ostatecznie.
Pewnego poranku żołnierze rzucili się na skład broni i rozgrabili go, zabrawszy karabiny, kulomioty i naboje, które częściowo należały do rządu mongolskiego.
— Ta-ak! — zauważył głosem smutnym mój agronom. — Niedługo już będziemy mieli nasz własny „sowiet“.
Rzeczywiście, wypadki biegły tak szybko, że można było przewidywać podobny koniec.
Żołnierze zwołali wiec, na którym jakiś kozak bardzo złośliwie zaproponował:
— Mamy teraz aż siedmiu pułkowników. Każdy z nich uważa się za naczelnego dowódcę, i wszyscy się kłócą. Co mamy robić? Kogo słuchać? Radzę rozłożyć wszystkich pułkowników na placu i bić ich nahajami. Ten, który się okaże najwytrwalszym, niech pozostanie naszym dowódcą.