Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oczy mu błysnęły, gdy zauważył, iż wszedłem do jurty, trzymając w ręku taszur, który, podług etykiety mongolskiej, należy zawsze pozostawiać przed mieszkaniem.
Uczyniłem to jednak dlatego, aby zaakcentować niegrzeczne zachowanie się Bałdona.
Usiadłem naprzeciwko księcia i zapaliłem fajkę. Zapanowało długie milczenie. Po kilku minutach Bałdon, wskazując na mnie palcem, zapytał przez tłumacza:
— Kim jesteś?
Była to nowa, zawczasu obmyślona impertynencja, gdyż Mongoł nigdy nie pozwoli sobie na takie brutalne pytanie.
Czułem, że porywa mię wściekłość na tego pastucha. Pomilczawszy trochę, zapytałem zkolei, wskazując na Bałdona:
— Kim jest ten człowiek, pastuchem i grubjaninem, czy wodzem i księciem?
Bałdon podskoczył, jak oparzony, i długo wpatrywał się w moją twarz. Nareszcie głosem chrapliwym rzucił:
— Rozstrzelam każdego, kto ośmieli się wchodzić mi w drogę!