Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 02 - Przez kraj szatana.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Był płomienny i blask bił mu z twarzy.
— Przywiozłem wam beczułkę wódki, bo w drodze to dobrze robi. Bywajcie zdrowi! Z Bogiem!
Uścisnąwszy wszystkim ręce, zbliżył się do mnie i szepnął:
— Uwierzyłem panu jak Bogu! Tatjana — święta, niewinna! Weź pan ten nóż, który dawno przygotowałem na nią... Rozumie pan?
Porwałem nóż i cisnąłem go daleko do głębokiego wąwozu.
— Niech zginie wraz z męką waszą! — zawołałem. — Niech rdzą się pokryje, niech nikt nie wie, w co się zmienić miała miłość wasza!...
— Dziękuję, nie zapomnę do końca życia mego! — szepnął Dymitr i wspiął konia.
Obłok śniegu pogonił za nim, a zamieć po chwili pochłonęła jeźdźca.