Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z gór, które południowo-zachodniemi uskokami dochodziły do brzegu jeziora Kosogoł, mogliśmy zachwycać się wspaniałym krajobrazem. Jezioro, jak wielka szafirowa kropla lub drogocenny wypukły szafir, leżało w ramie ciemnożółtych, jak stare złoto, gór, przeciętych pasami czarnych lasów modrzewiowych.
Nocą zbliżaliśmy się do Khathyłu, zajętego przez bolszewików, i zatrzymaliśmy się na brzegu wypływającej z jeziora głębokiej i nadzwyczaj bystrej rzeki Jagi, czyli Egin-Go.
Wyszukaliśmy pastucha Mongoła, który za ćwiartkę cegły herbaty podjął się przeprowadzić nas na przeciwległy brzeg rzeki. Wszędzie spotykaliśmy „obo“, święte modrzewie, czyli „Chamtyty“, i nawet kaplice na cześć złych demonów, co świadczyło o niebezpiecznej przeprawie.
— Dlaczego tu jest tyle „obo“? — zapytałem Mongoła.
— To rzeka Djabła, niebezpieczna, zwodnicza! — odparł pastuch. — Przed dwoma dniami pod lodem Jagi zginęła cała karawana. Utonęło pięciu ludzi, piętnaście koni i trzy wozy...