Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

księcia, u którego doczekamy się ciepłych dni wiosny i wtedy...
Nie słuchałem dalej tchórza i poszedłem zpowrotem do ogniska, ledwie widocznego przez strugi i kłęby śnieżycy, mknącej z zawrotną szybkością. W obawie możliwej ucieczki przewodnika kazałem wystawić wartę na noc i bacznie na niego uważać.
W nocy obudził mię wartownik-oficer i rzekł:
— Może być, że ja się mylę, lecz, zdaje mi się, słyszałem huk strzału karabinowego...
Cóż mogłem na to powiedzieć?
Może, gdzieś tacy, jak my, podróżni dawali sygnał zbłądzonym towarzyszom, lub może oficer się pomylił, przyjąwszy za wystrzał łoskot toczących się brył śniegu i lodu.
Zasnąłem i odrazu przyśnił mi się bardzo wyraźnie dziwny krajobraz.
Zobaczyłem nieskończenie długą płaszczyznę śnieżną, przez którą brnął czarny wąż jeźdźców. Poznałem nasze konie ciężarowe, poznałem Kałmuka na zabawnym, czarnym ogierze w wielkie plamy białe i o garbatym pysku. Widziałem, jak zaczęliśmy schodzić z gór do doliny, oblani jaskrawem światłem słońca. Później nastała