Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podług moich obliczeń, agronom musiał już dopełznąć do posterunku bolszewickiego, lecz nie dawał znaków życia.
Koło ogniska przez kilka chwil było zupełnie spokojnie.
Naraz od strony dalszego posterunku doleciał mnie urwany, przyduszony krzyk — i znowu zapadła cisza...
Partyzant, drzemiący przy ogniu, poruszył się i podniósł senną głowę, ale w tej chwili obok niego wyrosła postać mego towarzysza, wydająca się potwornie olbrzymią na tle ogniska.
Zobaczyłem na jedno mgnienie oka nogi wartownika, które mignęły w powietrzu, poczem ogromna postać wraz ze swoją ofiarą pogrążyła się w krzakach.
Po kilku sekundach olbrzym zjawił się znowu, podniósł karabin z ziemi i zamachnął się nim silnie. Usłyszałem głuchy zgrzyt zdruzgotanej czaszki, a wkrótce potem głośne i spokojne kroki mego towarzysza.
Podszedł do mnie i z uśmiechem wstydliwym rzekł:
— Już po wszystkiem! Djabli nadali! Gdy byłem małym chłopcem, matka chciała, żebym