Strona:Ferdynand Ossendowski - Dimbo.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nic nie zakłócało spokoju zwierząt... chyba to, że z haszczy wypadał nagle pręgowany drapieżnik-tygrys i, jak kamień, wpadał na kark gajałowi, a nawet usiłował podczołgać się skrycie do małych słoniątek. Niekiedy długi na kilka metrów wąż pyton porywał śpiącego jelenia.
Człowiek za to, którego najwięcej boją się wszystkie zwierzęta, nigdy tu nie zaglądał, obawiając się gniewu maharadży.
Nic jednak o nim nie słyszał mały żebrak Tulor.
Był to dziesięcioletni chłopak o ciemnobronzowej skórze, czarnych, lekko kędzierzawych włosach i pięknych, ognistych oczach.
Rodziców swoich Tulor nie pamiętał i nie wiedział, jak i kiedy stał się towarzyszem starego ślepca Kuriamby. Chodził z nim od wioski do wioski i od miasta do miasta, prowadząc go za rękę. Ujrzawszy