Strona:Ferdynand Ossendowski - Cień ponurego Wschodu.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którzy szli do miast na zarobek było ładowanie barek i okrętów oraz burłactwo.
Tu zawsze była możność zarobić na dzienne utrzymanie, a nęciło każdego, który strawił długie dnie i tygodnie w poszukiwaniu pracy, w błąkaniu się o głodzie i chłodzie obojętnemi ulicami miasta lub w przytułkach nocnych. Nęciły jeszcze te zajęcia i dlatego, że tu nie było żadnych władz i żadnych praw. Człowiek był uważany za zwykłe bydlę, jak koń lub muł, czy też za maszynę. Płacono za wysiłek fizycznej pracy i tylko to ceniono w człowieku.
Mężczyźni i kobiety, starcy i dzieci, wcieleni do jednej naprężenie-ruchliwej, dokonywającej szybkich i silnych ruchów kupy, pracują do zapamiętania się w warunkach upału, zimna, brudów fizycznych i moralnych, gdyż żadne prawodawstwo nie troszczy się o tę tłuszczę dorywczych robotników, których, być może, jutro już tu nie będzie A jaki kalejdoskop typów, jaki chaos myśli i uczuć tego tłumu. Młoda dziewczyna wiejska obok zbiega-zbója z więzienia kryminalnego, uciekinier z klasztoru, pół mnich, pół włóczęga z byłym urzędnikiem rządowym, którego alkohol doprowadził do ładowania barek. Tatar obok Fina, kałmuk-buddysta obok zwolennika starej prawosławnej wiary, typowy zdemobilizowany, zepsuty do szpiku kości ulicznik z wielkiego miasta tuż przy niepiśmien-