Strona:Ferdynand Ossendowski - Cień ponurego Wschodu.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śnię, takie to było straszne, beznadziejne i ohydne, już wtedy instynktownie czułem, że z tych jaskiń ciemnych i cuchnących, wyjdą jacyś nieznani, lecz potworni mściciele. Oni też wyszli, krwią zaleli Rosję i we krwi giną.
Ale gdy opisywałem „przytułki nocne“ stolicy, w jednem z poczytniejszych pism i w miesięcznikach, jak protestowała oficjalna prasa i jakie kary spadły na pisma, drukujące moje feljetony!
Na krańcach olbrzymiego miasta pałaców i przepychu, gdzieś poza ogrodami warzywnymi i cmentarzami dla nędzarzy i samobójców, piętrzą się w kilku dzielnicach czarne masywy, pozbawione najmniejszych ozdób, poobłupiane z tynku wielopiętrowe domy o wytłuszczonych szybach, o oknach, zatkniętych jakimiś brudnemi szatami, o wystających z lufcików czarnych zgięciach blaszanych, rur od żelaznych piecyków.
Ciemno w tych oknach, chociaż jest zaledwie 9-ta godzina. Tylko nad bramą miga żółty płomyk latarni nad szyldem „Przytułek nocny“.
Tłum ciemnych postaci tłoczy się przed bramą, drżąc z zimna, łkając, wzdychając, lub cicho płacząc.
Nareszcie brama się uchyliła i kilku tęgich chłopów wpuszcza biedaków, ale zaledwie tylu, ilu mieści przytułek: jeżeli jednak ktoś może