Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy pan rotmistrz nie ma ze sobą ordynansa? — spytał strzelec.
— Nie, kadecie Lis! — odrzekł. — Musisz wiedzieć, że tajemna sztafeta „feldjegra“ polega na jednym, zaufanym człowieku. Tu pomiędzy oficerami, spotkałem kilku znajomych, lecz nawet nie salutowałem im. Oni wiedzą, że jestem Fersenem, a jednak nie zbliżają się do mnie, bo rozumieją, że nie chcę być poznanym, ponieważ jadę służbowo w sprawach ściśle poufnych i nadzwyczajnej doniosłości.
Napiwszy się gorącej, aromatycznej wódki, przyjaciele wyszli na dwór.
Przed karczmą stał już osiodłany dla Fersena koń kozacki, chudy i śmigły.
— Odprowadzę trochę pana rotmistrza — rzekł Lis, wsiadając na starą, ociążałą szkapę taborową.
— Doskonale! — ucieszył się oficer. — Odrobię potem spóźnienie, nie popasając aż do piątego etapu. Jedźmy!
Lis człapał obok Fersena i bacznie się rozglądał.
Szosą, zasypaną wydmami śnieżnemi, pełną wykrotów i wybojów, ciągnęły tabory, wychodzące przed pułkami. Zaśnieżeni, obmarźli żołnierze, tuląc się w płaszcze i nasuwając na oczy i twarze czapki i baszłyki, siedzieli na furach, lub biegli obok, skacząc i wymachując rękami dla rozgrzewki.
Wreszcie las otoczył jeźdźców. Droga przecinająca bór, robiła w nim nagły skręt.
Lis stanął na strzemionach i obejrzał się.