Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lis, trzymając w objęciach dziewczynę swoją, całował ją po oczach i włosach, a później znowu ust jej szukał w milczeniu, niemal strasznem i tajemniczem.
Juljanna nie odzywała się więcej, drżąca i bezwładna.
Nagle młodzieniec odsunął ją od siebie i przyjrzał się jej bacznie, marszcząc czoło.
— Czekaj... Czekaj! — szepnął. — Czekaj, luba moja, opowiem ci wszystko, wszystko... całą mękę i bezmierną gorycz rozpaczy, która zmogła miłość moją, bo gnębi i trapi mnie w dzień i w nocy... Ukój, poratuj!
Spiesząc się, mówił załamującym się co chwila głosem, co przeżył i co poznał na wojnie, od czasów bitwy po Stoczkiem aż do odwrotu pod wodzą Dembińskiego.
— Byłeś dobrym Polakiem, wiernym synem ojczyzny! — rzekła nagle twardym, prawie surowym głosem dziewczyna, gdy Lis skończył opowieść swoją i zamilknął. — Niema na tobie skazy!
Ucieszył się Lis na te słowa i odparł natychmiast:
— No, widzisz? No, widzisz?! I cóż z tego? Oto patrzę przed siebie, ja — żołnierz, i nic, krom klęski i hańby, nie widzę... Jakże żyć dalej?! Jak żyć!?
Milczeli oboje długo.
On powiedział wszystko, a to, co powiedział, tchnęło rozpaczą zbłąkanego na rozdrożu.
Ona zrozumiała i wyczuła całą głębię cierpienia jego, więc w trosce kobiecej, w której splatają się poryw, duma kochanki i żony z mądrością i miłością