Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Za nim jechali generał Prądzyński, adjutanci Kruszewski i Mycielski.
— Niech żyje Chłopicki! Niech żyje dyktator! — rozległ się grzmiący okrzyk grenadjerów.
— Do ataku, wiarusy, w imię Boże! Na zwycięstwo, zuchy! Marsz!
Zawarczały bębny, kolumna, najeżona szczeciną bagnetów, ruszyła. Przed grenadjerami, wystawiając się na pierwszy ogień, szedł pułkownik Milberg; dowódcy bataljonów, każdy na swojem miejscu, prowadzili żołnierzy, porwani niezłomnem postanowieniem nie szczędzić swego życia.
Opuszczone przez pułk stanowisko zajęły natychmiast barwne szeregi spieszonych ułanów.
Huk armat i trzask salw zagłuszał słowa komendy, krzyki i bębny idących do boju bataljonów i jęki rannych; dymy gęste, zjadliwe tamowały oddech i gryzły oczy ludziom.
Gwizdały kule i, jak grad, siekły po nagich, stężałych na mrozie pniach drzew.
Z wyciem i skowytem przelatywały kartacze i jękliwie pękały nad lasem, osypując kulami idące do ataku kolumny. Z sykiem padały na ziemię i, kręcąc się i dymiąc, obracały się granaty, wybuchając z jazgotem i hukiem brzękliwym.
Nad generałem rozerwał się kartacz i sypnął kulami.
Padł pod nim koń, ugodzony w głowę.
Generał stanął na nogi i wyprostował się, a wtedy jakieś nowe promienie rozjaśniły nagle tę twarz spo-