Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie pozostawało ani chwili do stracenia, bo jeźdźcy nie mogli nie spostrzec człowieka, idącego po nagiej równinie.
Lis stanął i krzyknął donośnie i groźnie:
— Kto idzie?
— Swoi! — zabrzmiała odpowiedź moskali.
— Jacy swoi? Mów! — zapytał Lis.
— Pułkownik Baratow ze sztabu jego ekscelencji, hrabiego Pahlena! — odpowiedziały głosy zbliżających się ludzi.
Sława Bogu! — zawołał Lis po rosyjsku. — Właśnie szukam pana pułkownika...
To mówiąc, biegł na spotkanie moskalom, wzrokiem przebijając mrok nocy.
Oprócz tych dwóch jeźdźców, nikogo więcej nie spostrzegł wpobliżu.
— Hm! — mruknął radośnie Lis i, śmiałym krokiem zbliżywszy się do pułkownika i towarzyszącego mu żołnierza, stanął pomiędzy nimi.
— Kto cię posłał po mnie? — zapytał zdumiony oficer, pochylając się z siodła nad ciemną postacią, stojącą koło niego.
— Generał Chłopicki! — krzyknął Lis, rozkładając ręce.
Nim moskale zrozumieli, co się stało, osiłek zerwał obydwóch z siodła, a później zderzył ich twarzami, ogłuszył i przytomności pozbawił.
— W porządku! — mruczał Lis, przerzucając moskali przez siodła ich własnych wierzchowców.