Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

będzie, dogodny i zaszczytny pokój podpisze, od zakusów swoich na Inflanty, Kurlandię, Estonję odstąpi, Rzeczypospolitej zaś pomoc da przeciwko Moskwie, która przez czas tego zatargu nieszczęśliwego w siły wzrosła. Zamach, tylko zamach!...
— Królobójstwo? — jęknął rycerz. — W Polsce, jak długa i szeroka, nie znaleźć takiego zbrodniarza! My umiemy skakać elekcyjnemu królowi do oczu, na sejmach verba veritatis mówić mu śmiało, lecz rękę na majestat królewski podnieść — na to się nikt nie waży!...
— Wtedy Zygmunt Waza pogrąży Polskę tak, że już chyba nigdy nie wypłynie i zacznie dogorywać, aż rozszarpią ją, jak zgniłe ścierwo! — zawołał baron, w uniesieniu podnosząc rękę i grożąc nią.
— Waść nienawidzisz Polski! — wykrzyknął pan Haraburda.
— Nienawidzę Zygmunta Wazy! — syknął Palen. — Nienawidzę, bo zabił mego syna i córkę!
— Co waść mówisz?! — wykrzyknęła pani Haraburdzina, z przerażeniem i rozpaczą słuchająca słów tego wysokiego, chudego człowieka o ciemnem obliczu, które teraz stało się niemal zupełnie czarnem i zawziętem. — Król zabił dzieci waści?
— Przebywały one trzy lata temu w cesarstwie, gdzie się leczyły w salinach, gdy nagle przybył oddział lisowczyków, posłanych przez króla Zygmunta w sukurs cesarzowi, a ponury Habsburg pchnął ich na zburzenie zboru kalwińskiego... W płomieniach podpalonej świątyni zginęły moje dzieci! Nawet kości ich znaleźć nie mogłem! Chwasty, zgliszcza i ruiny piętrzą się tam, gdzie zgasła nadzieja i radość całego