Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Polak zawsze wesołym w królestwie swem jest! Śpiewa, tańcuje swobodnie, nie mając na sobie niewolnego obowiązku żadnego, nie będąc nic królowi, panu swemu zwierzchnemu innego winien, jako to: tytuł na pozwie, dwa grosze z łanu i pospolite ruszenie. Czwartego nie ma Polak nic, coby jemu w królestwie myśl dobrą kaziło! Przebóg! Zali te wydrwinki z nas z czasów króla Zygmunta Augusta i nam przekazał krotochwilny pan Orzechowski?! Zaliż nie żyjemy w żalu po klęsce cecorskiej, po męczeńskim zgonie wielkiego hetmana?! Animus meminisse horret!...
Dostojny jegomość, siedzący przy stole i zachowujący pozory, że nie słucha rozmowy sąsiadów, nagle podniósł głowę i bystro spojrzał na mówiącego.
— Cichaj, Władysławie! — rzekł, kładąc dłoń na ramieniu towarzysza, inny młodzian. — Cichaj i ściśnij zęby, aby ci skrzypnęły jak bułat po szkle! Pomnij przysłowie, że „lepiej w nocy na wsi, niż w dzień w Warszawie...“
Mimo tłoku, gwaru, obłoków dymu i pary z kurzących się łbów, tupotu nóg i zrywających się co chwila śpiewów i tańców tuż przy stolikach i ladzie, przybyła trójka zwróciła na siebie ogólną uwagę.
Nie znano ich tu, gdzie się zbierała szlachta, żerująca przy dworze królewskim lub przybywająca z innych województw w przeróżnych sprawach, związanych z obecnością króla w nowej stolicy z jej wesołem życiem, nowinami, plotkami, intrygami i zabiegami o wakansy, zaszczyty i łaskę.
Kilku strojnych paniczów uważnie przyglądało się siedzącym przy stole młodzieńcom, których staropolskie żupany z dobrego sukna węgierskiego, ze srebrnemi