Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kłótliwe wiedźmy. Trupy pokryły obszerne pola, gdzie pokładło się stratowane żyto, a plamy krwi na żółtej roli wykwitły do olbrzymich maków podobne.
Gdy Szwedzi cofnęli się w nieładzie, wtedy szlachta wsiadła na koń i, na komendę pana Haraburdy, zaczęła zajeżdżać rajtarom z dwóch stron, nagle wyłaniając się z czeluści jarów, okrążających dwór.
Hałłakując, mknęła bitna szlachta do ataku w pędzie niepohamowanym. Rajtarja w popłochu wsiadała na koń i ustawiała się w szyku.
Zderzyły się, jak dwie toczące się z gór lawiny piargowe i zawrzała robota. Biegła w szermierce krzyżowej szlachta, w mig podzieliła pomiędzy sobą rajtarów i grzmocić poczęła potężnie i ochoczo.
Pierwszy dopadł grafa Magnusa, utorowawszy sobie drogę przez jeźdźców, olbrzymi pan Tomasz, poodcinał od niego, jak konary od dębu, broniących możnego pana giermków i starszyznę, a później podniósł się na strzemionach i krzyknął radośnie:
— Władysławie, przybywaj! Wielmożny graf czeka na ciebie... z upragnieniem!
Pan Haraburda ciął przez hełm stojącego mu na drodze rajtara i, obalając go wraz z koniem, poskoczył ku Magnusowi.
— Nie ujdziesz mi, najemny oprawco, więc broń się!
Nie długo trwała potyczka, bo cięty w policzek graf potoczył się z siodła.
Widząc, że rajtarowie cofają się, usiłując rozerwać żelazne koło rycerstwa, pan Haraburda krzyknął:
— Darować im życie, niech uchodzą!
Szlachta opuściła szable, lecz nie zdążyli Szwedzi dopaść boru, gdy z niego wyłoniła się czarna chmara