Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i ofiary; przybyli potentaci z Kurlandji — Grotusy, skoligaceni niegdyś z najsławniejszymi komturami Krzyżowymi, a obecnie prawdziwi przyjaciele Polski i wiary katolickiej żarliwi obrońcy; zawadjaki i zawalidrogi — Kułakowscy dyneburscy i inni z małżonkami, synami i córkami, a wszyscy ochoczy, życiem bujnem kipiący, strojni i buńczuczni.
Zjechała się i mniejsza brać szlachecka, nieraz szaraki zagrodowe, co same przy radle chodziły, ruszając nigdy nieoraną ziemię kresową, a na wojnę śpiesząc z oszczepem łowieckim, ze starodawnym łukiem, zardzewiałemi arkebuzami, opieranemi przy strzale na żelaznych hakach; byli to dusigrosze, żmindy, waśniące się ze Szwedami i białoruskimi popami o każden łan, o połać wygonu i skrawek boru, a gdy przychodziła godzina wojny — wszyscy dążyli gromadnie w pole, chwytając z braku dobrej broni, za kosy, piesznie, topory, a nawet szewckie gnypy, którerai dżgali w brzuchy ludzi i konie.
Ona to, ta drobna szlachta zagrodowa, lejąc swoją krew, posuwała coraz dalej na wschód naciosy graniczne i waliła po borach zasieki, broniące przed wrażą konnicą.
Wszystkich z jednakową gościnnością i sercem otwartem podejmowali państwo Haraburdowie w Lipkowszczyźnie. Nie było tu wyższych i niższych, wysoko urodzonych i szlachetek podrzędnych, od wczoraj do herbu przyjętych. Była tam w owe czasy jedna wielka rodzina kresowa, rycerz przy rycerzu, obywatel wierny swego kraju, na losy jego pamiętny, do ofiarności gotowy. Wszyscy nie raz i nie dwa bili się obok siebie z wrogiem od północy, wschodu i po-