Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

burda bez namysłu, widząc już przed sobą zgraję czajek kozackich, skradających się głuchą nocą pod burtami szwedzkich fregat.
Na tem się narada skończyła i rycerz oczekiwał rozkazu hetmańskiego, gdy nagle pan Koniecpolski wezwał go do siebie i mocno gniewny mruknął:
— Nic z naszej imprezy! Doroszeńko i syn dawnego hetmana, młody Zmoiła, kozaków w sukurs nam puścić nie chcą! Gniewni są oni na naszych potentatów z Dzikich Pól, że ci im na karkach nogę trzymają, i — nie pójdą!
Zadumał się wielki hetman koronny głęboko, a ból ścisnął mu serce. Ujrzał albowiem hetman bezbrzeżne stepy, jary i haszcze traw i oczeretów, gdzie na Dzikich Polach państwa swe bezrubieżne założyli potężni i pyszni Wiśniowieccy, Kalinowscy, Potoccy, Ostrogscy i jego własnej krwi możnowładcy — Koniecpolscy, a wszyscy surowi, chciwi i bezwzględni.
Widział, jak batogami i szablami usiłowali oni wolnych kozaków, zawziętych wrogów Moskwy i Tatarów, a urodzonych sojuszników narodu polskiego, na chłopów-rabów przerobić.
Czuł pan Koniecpolski, że ci dumni defensores patriae wykuwali na samych siebie i na Rzeczpospolitą ostry, ciężki miecz.
Przypomniał sobie z goryczą hetman koronny rok pański 1625, gdy on sam orkanem krwawym przemknął po stepach, stratował i na szablach rozniósł kurenne setnie Zmoiły, chutory i cerkwie z ziemią zrównał, szlak swój zwycięski na Dzikich Polach znaczył palami, szubienicami i dymem zgliszcz, a w tej oto chwili, gdy zaledwie rok upłynął, zdziesiątkowa-