Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tchnienia Guslaw-Adolf. Wie on że już szlachta dąsa się po kątach, de imbecillitate wojny szepcąc pomiędzy sobą. Nie neguję, że mają rację...
— Cóż tedy poczniemy? Jak z tej zawieruchy wybrniemy? — spytał pan Haraburda.
— Nie może być, aby o nas po świecie gadano, że „porwaliśmy się, jak burmistrz gdański na króla polskiego“! — zaczął hetman.
— Nie może być! — zawołał rycerz.
— Tak to jest, mopanku! — ciągnął pan Koniecpolski. „Czego ujść nie możesz — wytrwaj!“ Musimy Szweda na morzu gnębić i — zgnębić ad finem! Nie mamy znacznej floty, bo to i słaba, a i okrętnicy w niej cudzoziemcy najemni służą. Komendanci — ludzie odważni, setni, chłop w chłopa, mopanku, o honor żołnierski, acz gemajni, zazdrośni, ja ci powiadam. Tacy nie zdradzą, chocia serca dla obcej ojczyzny gorącego nie mają. Ale ciurowie, mopanku, jeżeli nieprzyjaciel sypnie talarami, abo my im na czas lafy nie wypłacimy, mogą takiej galimatjas nawarzyć, że my takowej polewki nie przełkniemy i nie zdzierżymy, mopanku!
— Wielkie w tem jest periculum, o którem sam myślałem — szepnął pan Haraburda.
— Z naszą armatą możemy tymczasem, mopanku, jako-tako wojnę obronną prowadzić, lecz pamiętając, że jeno legalizowanych cudzoziemskich sposobów imać się możemy, ja ci powiadam. A to na nasze czasy — furda, mopanku! Tu necessitas zachodzi zuchwałych poczynań. Exemplum...
— Słucham, słucham!... — szepnął rycerz i oczy błyszczeć zaczęły.
— Ha! — uśmiechnął się mimowoli hetman, pa-