Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kazała się na drugi dzień i wciąż przybywała. Wtedy pan Haraburda do studni zaczął wrzucać beczki z prochem. Były one starannie otulone płachtami, wymoczonemi w gorącej smole i oliwie, aby woda nierychło do nich się dostała. Gdy ostatnią beczkę spuszczono i lont na powierzchnię ziemi wyprowadzono, kazał pan Haraburda otwór studni kamieniami zamurować szczelnie i wapnem zalać starannie.
Sam rycerz podpalił lont, a gdy ogień, sycząc i potrzaskując, biec zaczął, posuwając się ku otworowi studni, wzniósł oczy ku niebu i szepnął:
— Matko Przenajświętsza! Jezusie umęczony za nas, pomóżcie, jeżeli nie dla mnie grzesznego, to dla Wandki mojej umiłowanej, która w trosce i bojaźni o mnie dnie żałosne pędzi! Boże potężny, spraw cud!
Długo się palił lont, ogień wcisnął się nareszcie do wnętrza studni, a wtedy cisza zaległa grobowa. Tłumy niewolników i służby pałacowej, sam Azis-es-Rahman, otoczony przyjaciółmi, poetami, mędrcami i w barwne szaty przybranemi kobietami haremu, — wszyscy w milczeniu głębokiem oczekiwali wyniku tajemniczego pomysłu człowieka z Lechistanu.
Rycerz stał z oczami, wzniesionemi ku niebu, wyniosły, natchniony, potężny siłą wiary niezłomnej i szeptał:
— Dla niej, dla niej — umiłowanej nad życie, Panie z Wysokości Niebios, pomoc daj!
Wesoły zwykle Kubala spoważniał, zbladł i, opuściwszy się na kolana, modlił się żarliwie. Okrętnicy gdańscy stali, czując, jak im nogi drżą a włosy się jeżą.