Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bił. Nie rozumiał, skąd miał w sobie ten spokój i wiarę w pomyślne zakończenie całej przygody.
Tegoż dnia popędzono gdańskich jeńców i innych, wziętych wraz z kilkoma hiszpańskiemi pinkami, do Dar-el-Mahzen, czyli pałacu, ukrytego za murami i pięknym gajem pomarańczowym.
Mieszkał tam emir miasta Sale, zuchwały korsarz i waleczny wojownik, El-Ajaczi.
Jeńców ustawiono dokoła obszernego dziedzińca i wkrótce z pałacu wyszedł El-Ajaczi, w otoczeniu amir-el-bachrów i raisów korsarskich.
Dowódcy galeasów, które zdobyły jeńców, objaśniali emirowi, skąd pochodzą ludzie, stojący przed jego groźnem obliczem.
Ujrzawszy hiszpańskich żeglarzy, emir kazał ich natychmiast skuć łańcuchami i wrzucić do ciemnicy, Ottoboniego zaś zamknąć osobno, aby wszcząć z nim układy o sowity wykup.
— Cóż to za ludzie? — spytał nareszcie emir, podchodząc do gromadki gdańszczan, gdzie, wszystkich przewyższając o dwie głowy, stał wyniosły i barczysty pan Haraburda z groźną twarzą, przepasaną blizną.
Rycerz ze zdziwieniem przyglądał się wodzowi korsarskiemu. Niezawodnie, nie był on Arabem, bo miał jasną twarz, płowe włosy i niebieskie, zimne oczy. Pan Haraburda nie wiedział, że wśród piratów afrykańskich było sporo poturczeńców — ludzi z Europy. Dostawszy się do niewoli, nieraz nawet zbiegłszy do Maurów przed pościgiem za dokonane zbrodnie, lub przed świętą inkwizycją, gdy to censores fidei tępili heretyków, — przyjmowali zbiegowie naukę pro-