Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Znowu zamyślił się imć Kubala i w palce trzaskać zaczął.
— Słuchaj-no ty, dubielu! Masz z oka nie spuszczać Rozy, rozumiesz: z oka! Kręć się, uwijaj przy niej, żeby nigdzie nie poszła i z nikim obcym nie gadała. Słyszysz, a jeżeli nie potrafisz, to lepiej sam szyję w stryczek wepchnij, żebym ja roboty z tobą nie miał, bo i tak ciebie uduszę, jak psa na postronku... Teraz idź! A stul pysk i nikomu nic nie gadaj!
Kubala, stąpając na palcach, ostrożnie wszedł do alkierza, gdzie leżała pani Wanda.
W izbie panował półzmrok, bo okna były zasłonięte kotarami.
Na łożu Kubala ujrzał chorą. Nie poznał jej. Leżała biała jak płachta płócienna, a blada skóra obciągała wychudłe rysy pięknej twarzy. Oczy były szeroko otwarte, lecz dokoła nich czaiły się już ciemne cienie, zwiastuny bliskiej śmierci. W mocno zaciśniętych wargach nie pozostawało ani jednej kropli krwi.
Chora była nieprzytomna i, leżąc nieruchomo, patrzyła wprost przed siebie. Lekkie błyski w oczach i ledwo dostrzegalne poruszenia ciężkich powiek świadczyły, że dusza ze schorzałego ciała jeszcze nie odleciała.
Pan Haraburda siedział na zydlu przy żonie. Głowę stroskaną oparł na rękach i cicho łkał. Podnosiły się i opadały mu szerokie, potężne bary, a dłonie drżały.
Wojciech Kubala stanął za nim i czekał. Oczy jego biegały jednak po całej izbie. Przyjrzał się bacznie smutnemu obliczu stojącej przy drzwiach Rozy Lindstrom, a później zaczął się wpatrywać w stolik, na którym stał gąsiorek wina, kubek, dzban z wodą i mała balsamka z ciemnym płynem.