Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zawołał pan Haraburda. — Czyżbyś widział, żebym się z djabłem zadawał?
— A widziałem! — ze śmiechem odparł sprytny chłopak. — A czyż baron Palen nie był djabłem? Sam słyszałem, jak pysznił się, że go nazywano „morskim czartem!“
— Ha, tedy mea culpa! Masz, widzę asanie, rację — powiedział wesołym głosem pan Haraburda. — No, to już wiedz, że właśnie do Sztokholmu popłyniemy, ale nie wiem, czy Gustaw Adolf rad nam będzie? Ciebie poszlę jego o to zapytać, imć panie Kubala!
— Grzecznie będę do niego gadał, to i rad będzie! — zawołał Wojtek. — Siła mu możemy uciesznych rzeczy o gotlandzkiej hecy rozpowiedzieć! Nudzi mu się przecie w Sztokholmie bez wieści i dobrej kompanji!
— Jeżeli tak, to pójdź do szypra i powiedz mu tylko tyle: „Nord!“ — rozkazał pan Haraburda, a Kubala natychmiast dunetę komendanta opuścił.
Długo płynęła „Zjawa Morska“ na północ, bo w dzień czaiła się w głębokich fiordach, ukrytych za skalistemi wiszarami brzegów i za rafami, pomiędzy któremi zwrotna i słuchająca rudla brygantyna, ciągle rzucając grzązło do mierzenia głębokości, szczęśliwie się wślizgiwała. Okoliczni rybacy i wieśniacy zbiegali ku niej, na wąski zdziar, a, widząc flagę Hanzy, z zaufaniem wchodzili na pokład i przed mówiącemi po niemiecku i szwedzku okrętnikami tajemnic nie mieli.
Pan Władysław Haraburda gromadził ważne wieści i głowił się nad tem, jakby je staroście, panu Weyherowi, przesłać.