Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nął na otwartem morzu. Doradził to prosty ciura Franciszek Denhof, a wykonała czeladź w pół dnia. Pomalowali okrętnicy burty, żagle i maszty na szary kolor, i od tej pory zdala trudno było dokładnie dopatrzeć brygantyny, a jeszcze trudniej — wyrozumieć, czy był to duży szoner handlowy, lub galara, czy okręt zbrojny, bo pan Haraburda kazał kanonierom działa ukryć, z burty spuściwszy zapasowe płachty żaglowe.
W pobliżu zatoki Szczecińskiej pan Haraburda zaczaił się pod wysokim brzegiem, gdzie stromy spych odrazu na wart przechodził tak, że brygantyna stała na toni spokojnie, niemal brzegu kafą dotykając.
Stojący na grot-marsie okrętnik wypatrywał, co się dzieje na morzu.
Na drugi dzień dryfu przy spychu brandenburskim, Antoni Jekka krzyknął z masztu:
— Brygantyna szwedzka od Szczecina bieży ku nam!
Pan Haraburda do bitwy się przygotował, z ukrycia okrętu nie wyprowadzając, i czekał.
Nieprzyjacielska brygantyna, podniósłszy wszystkie żagle, szybko szła na wschód.
— Daleko chce się zapędzić! — domyślił się, kiwając głową, Muża. — Widzi mi się, że aż pod Helską mierzeję bieży. Pewnikiem na zwiady poszła, czy aby od naszej strony coś nie lutuje? A, może, przeciąć jej ryzę? Jeżeli pobieżemy prosto, jak sierpem rzucić, to dogonić można...
— Nie! — rzekł rycerz. — Do Szczecina niedaleko, granie armat usłyszą, gwałt się zrobi i poukrywają się tacy synowie. Szyprze! Jak za widnokręgiem zniknie ta brygantyna, sunąć za nią będziesz tuż pod