Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż to, mopanku? Najjaśniejszy pan, ja ci powiadam, połowicę ci porwał? Ciężka sprawa, bo tu do korda, ja ci powiadam, nie może dojść, mopanku! Crimen laesae maiestatis, mopanku! Nic z tego, ja ci powiadam!...
Hetman śmiał się głośno, klepiąc pana Władysława po ramieniu.
Nagle z tłumu wynurzyła się wspaniała postać wojewody Piotra Sieniawskiego.
— No, panie Piotrze, ja ci powiadam, mopanku, chodż-że tu, chodź! — zawołał na jego widok hetman. — Nie bądź, ja ci powiadam, krzyw na tego rycerza, mopanku, bo to ćwik, ja ci powiadam, aż serce rośnie. To, mopanku, wilczysko, ja ci powiadam, kresowe, zubaste i szerszeniowate! A i my, mopanku, ja ci powiadam, za młodu, tacyż, ja ci powiadam, byli... Ha! Nie bądź-że mu, mopanku, krzyw, bo, ja ci powiadam, co było to było, a co jest, to, ja ci powiadam, jest, mopanku!
Wojewoda Piotr z uśmiechem przyjaznym wyciągnął do pana Haraburdy dłoń.
— Niech tamto pójdzie w niepamięć! — rzekł tubalnym, nawykłym do rozkazów głosem. — Chociaż szpetnie mnie wtedy huknąłeś jelcem szabliska...
Mea culpa! — odparł rycerz. — Lecz nie chciałem uderzyć, tylko odmachnąć to, co na kołnierz burki spaść mi miało!
— Filut z ciebie, rycerzu! — zaśmiał się wojewoda. — Ale chociaż rękę masz przyciężką, to — nic! Gorzej z moim synem! Ten za to odszczekiwanie prycha, jak dzianet, na samo imię twoje.