Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Starosta Jan Weyher nagromadził już budulec okrętowy, a pan Lanckoroński przemyśliwał nad tem, jakby ucapić galjonę szwedzką z tych, co to morze, jak wilki samotne, bróździły, kryjąc się pod brzegiem pruskim. Potrzebny mu był bowiem taki okręt, aby za wzór mógł służyć imć Piotrowi Ahronowi, bo ten się właśnie budowy podjął.
Gdy takie myśli troską dręczyły serca panów, o morskiej potędze Rzeczypospolitej marzących, do zatoki Puckiej wpłynęła piękna brygantyna, na pełnych 800 łasztów przysposobiona, i kotew na dno piaszczyste rzuciła.
Ciesielski mistrz od stoczni pędem przybiegł do pana starosty i, chociaż ten był rozmową z przybyłym na naradę kasztelanem Bąk-Lanckorońskim zajęty, wpadł do izby i wołał wielkim głosem:
— Jakowaś wielka brygantyna przed Puckiem stanęła!
Panowie zerwali się od stołu i do okien biegiem pośpieszyli.
Starosta, lunetę do oka przystawiwszy, długo się przyglądał, aż huknął, po biodrach się uderzywszy.
— Goddam! Oszalałem ponoć, czy wzrok mnie mami! Widzę działa, wychyniające paszcze z wyziorów w dwa rzędy i... i...
Nie mógł dalej mówić ze wzruszenia, bo aż dech mu zaparło, a krew zalała go.
— Co, waszmość, ujrzał? — pytał pan Lanckoroński, podbiegając do starosty.
— Patrzaj... patrzaj... sam! — wybełkotał pan Weyher.
Kasztelan zdumiał, bo pan Jan Weyher był nie-