Przejdź do zawartości

Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trzeci młodzian. — Towarzysz husarskiej chorągwi wielkiego hetmana koronnego — Wacław Mzura, panie „Strateniec“.
— Znasz mores, młodziku! — zawołał, podkręcając wąsa, rotmistrz. — Szczycimy się tem, że lisowczyków za odwagę nazywają strateńcami...
— Było to dawniej, waszmość panie, — przerwał mu Haraburda — ale teraz, gdy jako najemni gemajni służycie cesarzowi i walczycie z kalwińskimi ministrami, modlącymi się po zborach dziadami i staruchami a wycinacie dzieci, — inaczej o tem głosi fama! Minęły moskiewskie i kłuszyńskie czasy walecznego pana Aleksandra Józefa Lisowskiego, sławnego zagończyka i wojownika, minęły! Z babami i klechami wojna — to nie wojna!... Znałem pana Aleksandra, bijąc się pod Kremlinem, znamienity wojownik to był, a inni — to już... pożal się Boże!
— Jakto?! — krzyknął lisowczyk. — Jego królewska mość, nasz najjaśniejszy pan zezwolił cesarzowi Sacri Imperii Romani Nationis Teutonicae robić zaciąg naszych chorągwi dla walki z heretykami, wyklętymi przez Ojca Świętego, a ty, chłystku, negujesz wolę królewską?! Pewnoś sam heretyk i rokoszanin, taki synu?!
— Nie jestem heretykiem i nie jestem rokoszaninem — odparł, blednąc, Haraburda, — więc proszę waćpana o umiar w słowach! Nie szukam zwady, nawet chciałbym jej uniknąć, lecz, gdybyś pomiarkowania nie miał, jako szlachcic nie salvis legibus de scartabellis, lecz rodu senatorskiego, musiałbym waszmość pana pokarać, jako warchoła, opoja, zawalidrogę!