Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na wąskich, podłużnych saneczkach — „nartach“, ciągnionych przez renifery lub psy.
Na ostatku powróciła z łowów partia, złożona z czterech najlepszych myśliwych: Wotkuła, Gasty, Robaha i sędziwego Gangi. Czworo sani, naładowanych skórami, mięsem i rogami jeleni i łosi, szło za nimi. Za łowcami biegły czujne, mądre łajki, wychudłe, kosmate i zawsze ponure.
Cała ludność wysypała na spotkanie przybywających, aby powitać ich i obejrzeć zdobycz łowiecką. Sczerniali na mroźnym wietrze, osmoleni dymem ognisk, z popękaną skórą na wargach i rękach, mieli wygląd ludzi znużonych śmiertelnie, wyczerpanych do reszty.
Siadali przed swymi domami, zapalali małe gałązki modrzewiu i okadzali się, szepcąc dziękczynne modły do Numy — Wielkiego Ducha, który szczęśliwie doprowadził ich do rodzinnego domu i drogich istot. Żony i dzieci łowców odwiązywały rzemienie, odprzęgały renifery, zdejmowały skóry i futra z nart i pokrzykiwały radośnie na widok cennej i obfitej zdobyczy.
Żona Wotkuła i mały Ganga rozwieszali w przewiewnej kleci skóry niedźwiedzie, łosiowe, jelenie, sarnie; liczyli wiązanki skórek popielic, lisów, kun, tchórzów, gronostajów i łasic, podziwiali piękne futra soboli, wydr, rosomaków, rysiów, zawieszali na hakach szynki niedźwiedzie, ozory, wycięte łosiom i jeleniom i długie pasma mrożonego mięsa.
Tegoż dnia Władysław Lis zapukał do chaty Wotkuła.
Samojed spał jeszcze, lecz posłyszawszy głos przyjaciela, stękając, zwlókł się z tapczanu i serdecznie uścisnął rękę Polaka.
Zesłaniec opowiedział Wotkułowi o wizycie rewizora, zajściu z Safianowem i o zapadłym wyroku sądowym, raz na zawsze pozbawiającym zbrodniarza możliwości powrotu.