Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O czym mówiliście z panem rewizorem? — mruknął, spode łba, nieufnie patrząc na Lisa.
Zesłańcowi krew uderzyła do twarzy. Podniósł głowę i odparł z oburzeniem:
— Nikt nie ma prawa pytać mnie o to! Nie jestem aresztantem więziennym!
— Ta-ak? — przeciągnął Safianow. — A czy ty, bratku, wiesz, że ja cię mogę „w barani róg“ zapędzić, zniszczyć, zdeptać?
— Sądząc ze słów pana radcy, przypuszczam, że nie zatrzyma się pan przed żadnym gwałtem i nikczemnością, ale to stanie się z czasem... Teraz zaś wymawiam sobie poufałość względem mnie, żądam porzucenia owego „ty“ w rozmowie ze mną i radzę pamiętać, że w tej chwili znajduje się pan u mnie, w moim domu, w obecności kobiety... Nie chciałbym sprawić panu przykrości.
— Ach! Polecisz ze skargą na mnie do rewizora?! — zaśmiał się złośliwie Moskal.
— Nie! Tylko pan radca może wylecieć za drzwi... — ze spokojem odpowiedział Lis i podniósł szerokie bary.
— Och! Och! — parsknął śmiechem doktór Gruber. — Dobrze powiedziane... A ty, Włodzimierzu Iwanowiczu, strzeż się, bo widzę, że to zębaty wilk, choć nazywa się Lis! Cha! Cha! Cha!
Zesłaniec spostrzegł Pyragę, dającego mu jakieś znaki.
Wstał i wyszedł za nim do sieni. Wójt opowiedział mu o gwałtach, dokonywanych przez urzędników, odgrażających się zemstą Safianowa.
Lis zamyślił się. Zrozumiał dokładnie, że przed chwilą uczynił sobie z Safianowa nieprzejednanego wroga. Należało więc usunąć go raz na zawsze.
Postanowił też działać bez zwłoki.
— Słuchaj i zrozum dobrze! — szepnął do wójta. — Obiegnij domy i czumy Samojedów, zbierz wszystkie papiery,