Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czarny od starości, nie wiedzieć skąd przyniesiony tu kręty róg bawoli.
Teraz wstawał dawny trębacz cesarski, kopulaste prężył piersi i wydąwszy policzki zaczynał trąbić.
Ożywała wtedy tajga uśpiona, echo biegło spłoszone od modrzewia do świerka, od sosny do białych szkieletów brzóz; rozgwar się szerzył po świecie od stromych spychów Sanguru i Isztyru aż hen — do dalekich pagórków za Basargynem, od śnieżnych wydm, wyrosłych pod zwisającymi łapami kosmatych od jeleniego mchu jodeł, aż pod niebo same, pod jarzące się migotliwa „Stożary“ i pod świecącą nad oceanem drzew, niby łeb wbitego w pułap gwoździa mosiężnego, — gwiazdę polarną.
Potężne to były dźwięki, budzące tajgę i drażniące zaczajone w niej echo.
Zdawało się, że róg rozbrzmiewa rozedrganym srebrem, szlocha rozpasanym jękiem metalu.
Gdy milknął, zapadała nagle cisza przerażająca; wchłaniała bez śladu, przytłaczała łoskot padających drzew, trzask pękających brzóz, dalekie wycie wilków i wszystkie głosy, jęki, charkoty, syki, zrodzone z nienawiści, rozpaczy, strachu i bólu — tej mowy życia i śmierci.
Ciszy nie było na ziemi, lecz panowała ona w duszach ludzi, nagle wyrwanych z zawrotnego wiru mocarnych dźwięków rogu.
A Lis oddawał go Wotkułowi i rzucał tylko jedno słowo:
— Spać!
Nim brzask się zaczynał, myśliwi posilali się znowu, a przy pierwszych mgławicach przedświtu wyruszali już na łowy.
Lis oglądał zastawione na noc „słopcy“. Były to oparte na drążkach ciężkie kloce, z leżącą pod nimi przynętą. Wślizgująca się tam zwinna łasica lub kuna zawadzała o drążek, a drzewo ciężarem swym przygniatało niebaczne zwierzę.