Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krzaków w niemej rozpaczy wyciągają ramiona ku szaremu niebu, martwe i na kamień stwardniałe.
Ciszy nie zna tajga zamarznięta, bo co chwila rozlega się donośny huk pękającego z mrozu pnia lub głazu; z szelestem i brzękiem spadają nasypy śnieżne, co, ni to białe czapy, tkwią na gałęziach; ze zgrzytem dzwonnym odrywają się szyszki cedrowe i świerkowe roniąc czarne ziarna; skrzypi śnieg pod racicami łosiów, a stężałe powietrze zdradza natychmiast tajemnicę ich lekkiego biegu; rozlegają się krzyki ptactwa wszelakiego, przerażonego napadem drapieżników lub ścinającym krew w żyłach nielitościwym chłodem; syczy gdzieś, szczerząc zęby, skradająca się ku uśpionym jarząbkom kuna, krwi łaknąca; zając kniazieniem żałosnym przeszywa mrok nocy, gdy mały, zwinny jak wąż gronostaj wpija mu się w szyję tam, gdzie pręży się tętnica; łopoczą skrzydłami cietrzewie, zbudzone ze snu przez kluczącego w kniei lisa; chrapliwie beczy i rzęzi rogacz, napadnięty przez rosomaka, skaczącego z gałęzi rosochatej jodły; gdzieś daleko porykuje ryś, czy to z głodu, czy z przerażenia przed krzepnącym mrozem; wilki, które ukryły się były przed „purgą“ w bajorzysku niedostępnym, odpowiadają mu jękliwymi głosami.
Knieja przemawia nieustannie, a w jej niemilknącym rozgwarze miota się strach, zgrzyta nienawiść, i ponad wszystkim płynie łkań pełna nuta rozpaczy śmiertelnej.
A gdy buszuje wicher i wzdyma tumany śnieżne, inne glosy wydaje tajga rozmiotana.
Skrzypią wtedy i padają złamane w trzonie drzewa; klaszczą donośnie siekące pręty krzaków, gwiżdżą i wyją zalatujące tu strugi podmuchu mroźnego, szeleszczą i zgrzytają biegnące, wirujące chochoły wyrwanych badyli, traw i wyszarpnięte spod grubej, białej powłoki kupy suchych, zwarzonych mrozem liści. Miotają się w mrocznej głębi, wymachują twarde, kosmate łapy świerków; rozedrgane, koszlawe brzozy rozrzucają swe cienkie gałęzie, ni to włosy splątane i powikłane wia-