Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jesteś czarownikiem, sidi!... — wyszeptał zdumiony Ibrahim......
— Nie szlachetny szeichu! — uśmiechnął się cudzoziemiec, skinieniem głowy odpowiadając na nieme pytanie, wchodzącego do izby Araba. Nie jestem czarownikiem! Pamiętam tylko, że, zamierzając przeciąć pustynię, muszę dokładnie wiedzieć, gdzie jest północ, południe, wschód i zachód bo inaczej — biada mi!
— Nie rozumiem... — wyjąkał Atrasz.
— Przecinam ten kraj zrozpaczony i uciemiężony Znam tu każdy zakątek, każde koczowisko, każdego mumena, którego imię jest na ustach wszystkich. Znam też ciebie! Jesteś synem Selima Atrasza, poznałem w Haifie twego brata, Tewfika-beja.
To powiedziawszy, nieznajomy znowu ogarnął młodzieńca badawczem spojrzeniem bladych, zimnych oczu.
— Nie pomyliłeś się, sidi! Jestem Ibrahimem ben Selim z rodu Atraszów z Hauranu — rzekł młodzieniec, powracając do równowagi. — Nie wiem jednak, kogo widzę przed sobą, chociaż mądrość twoja, oczytanie i znajomość obyczajów naszych zdumieniem i zachwytem napełniają serce moje....
— Nie mam imienia — odpowiedział z zagadkowym uśmiechem cudzoziemec. — Posługuję się tytułem, nadanym mi przez wielkiego Szeryfa i starców z najwyższej rady ulemów Znają mnie po wszystkich koczowiskach Niszanu, Nefud i Dehny, jako „białego szeicha Mekki“
Z temi słowami rozpiął burnus na piersi.
Arabowie ujrzeli fioletowy kawał aksamitu, z wersetem Koranu, wyhaftowanym złotem.