Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Salam!... salam!... — powtarzali posłowie. Koń — twój! Wielbłąda zabierzemy ze sobą i przy okazji prześlemy do Gazy, gdzie go znajdziesz, Sidi...
Atrasz wskoczył na siodło i skinął ręką w milczeniu.
Za chwilę posłowie widzieli przed sobą tylko obłok kurzawy, który zniknął niebawem, gdyż jeździec skrył się na załamaniu wąwozu.
— Jeżeli tacy myślą zuchwale, — Feisal poprowadzi za sobą Arabów! — rzekł jeden z posłów.
— Narazi losy szczepów na wielkie niebezpieczeństwo... — dodał drugi.
Trzeci — najstarszy nic nie odpowiedział. Podszedł do wielbłąda i okrzykami zmuszał go do powstania. Wkrótce prowadząc go na długim rzemieniu, posłowie w milczeniu odjeżdżali w stronę Kafa.
Droga opustoszała.
Opadły resztki kurzawy i piasku.
Z legowiska, ukrytego w skałach wyczołgały się szakale.
Ostrożnie nadsłuchiwały i węszyły.
Nikogo nie wykryły w pobliżu, więc wyszły na drogę i stały długo, czujne, płochliwe i złe...