Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nasze koczowiska i miasta posiadają liczne zastępy wojowników, Sidi! — odparł z naciskiem stary Arab, surowo patrząc na górala.
— Wojownicy wasi godnie podtrzymują sławę Antara, a imiona ich są imionami lwów i barsów! — natychmiast odpowiedział Atrasz. — Jednak oni nie mogą, posługując się starą, dawno porzuconą bronią, walczyć z giaurami... Zostawmy jednak przyszłość w spokoju! Ją, bowiem, zna tylko Allah... Powiedźcie mi, czy nie macie nikogo w Hedżasie, ktoby myślał inaczej, niż świętobliwy, lecz już sędziwy szeryf Husein? Starość lubi pokój i ciszę, młodość — poryw zuchwały i zgiełk walki...
Posłowie znowu spojrzeli na siebie porozumiewawczo i odparli wszyscy razem:
— Od brzegu morza i do najdalszych wschodnich krańców pustyni wszyscy podzielają zamiar Huseina Ibn-Ali, albowiem taka była wola rady ulema i błogosławieństwo Szeich-ul-Islama!
— Możecie przysięgę złożyć na Koranie? — spytał groźnie Atrasz.
— Możemy... — odpowiedzieli niepewnemi głosami.
Ibrahim zerwał się z miejsca i wyprostował się w całej swej wzniosłej postaci.
Po chwili zwinny, wiotki pochylił się nad torbą, zawieszoną na łęku siodła.
Jednym skokiem był przy zmieszanych posłach, ponuro patrzących na niego.
Podniósł nad głową małą, oprawną w białą skórę książeczkę i rzekł z naciskiem:
— Oto jest święta księga naszego Proroka, który napisał w niej: „A krzywoprzysięgający