Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie zauważył Duquesne ani razu, że czarne oczy tajemniczej kobiety tonącej w fałdach burnusu nieraz nagle przygasały, a wtedy lekka mgła rozmarzenia i tęsknoty opadała na jarzące się zawsze źrenice.
Zdarzało się to najczęściej wtedy, gdy rybaków nie było w domu, a ogromny, rudy Duquesne w rozpiętej na potężnej piersi koszuli siedział w swojej izbie, schylony nad mikroskopem i rozglądał, zabarwiał i preparował przeróżne mięczaki, robaki i raczki, które wyszukiwał i zdejmował z łuski, skrzeli i wnętrzności wyławianych przez Beni Husseimów ryb. Słońce wylewało na dworze potoki płomiennych promieni, od których ziemia wysychała, jak galeta żołnierska, i pękała, a morze skrzyło się miljardami błysków, ogników i iskierek, pokrywało się drgającą w powietrzu zasłoną unoszącej się strugami do góry pary
Wtedy Alfred odrzucał się wtył na krzesełku, wypożyczonem od jedynego w osadzie Francuza-sklepikarza, prężył się cały i wyciągał mocarne ramiona z taką siłą, że aż głośno chrzęściły mu w stawach.
Właśnie w tej chwili zmieniał się wyraz oczu, wyglądających przez zasłonę, ukrywającą twarz Adżaż.
Lecz młody uczony nie spostrzegł tego i znowu schylał się nad mikroskopem, badając swoje raczki i robaki, a wtedy gniewem migotały źrenice owiniętej w burnus postaci i odchodziła leniwie i ociężale, oglądając się na progu i głęboko wzdychając.
Alfred pracował w Dżurf już dwa tygodnie i był w bardzo dobrym humorze, gdyż posiadał